piątek, 19 czerwca 2009

Poznań, Wrocław, Murcia

Ewelina i ja opuściliśmy Rybnik pociągiem, wczesnym wtorkowym rankiem (dokładnie o 7.57, jak mi przypomina.) Do Poznania dotarliśmy wczesnym popołudniem, z naszymi torbami przeszliśmy się do mieszkania jej kolegi Maćka, gdzie przywitaliśmy się i zostawiliśmy bagaże przed wyjściem na eksplorowanie miasta.


Poznań to miasto uniwersyteckie, wypełnione studentami i w rezultacie - tętniące życiem. Ewelina studiowała tu ekonomię i filozofię przez 6 lat, więc zna to miejsce od podszewki. Przy doskonałej pogodzie i z wyśmienitym przewodnikiem, miasto wydało się wspaniałe. Mógłbym nawet stwierdzić, że jest to moje ulubione polskie miasto, ale chyba powinienem zobaczyć je w deszczowy dzień, zanim posunę się tak daleko.

Większość Poznania była bardzo dobrze utrzymana, lepiej niż większość polskich miast, w których byłem. Była tam niezła mieszanka starych i nowych budynków, klasyczna architektura radośnie koegzystująca z gigantycznym, nowym i utrzymanym w niesamowicie dobrym guście centrum handlowym wybudowanym na ruinach starej fabryki. Nie jestem wielkim fanem centrum handlowych, ale to mi się spodobało! Miasto było również pełne drzew i zielonych skwerów, a na placu w centrum nasypano mnóstwo piasku, by stworzyć sztuczną plażę, gdzie ludzie grali w siatkowkę i uczestniczyli w lekcji tańca na słońcu.

Ulubionymi miejscami Eweliny były przyjemne kawiarnie i bary z przytłumionym światłem, ciekawymi tapetami, starymi meblami, książkami na ścianach i dobrą muzyką. Dokładnie to, co sam lubię; miasto wydawało się dosłownie wypełnione tymi małymi miejscami, idealnymi dla odpoczynku i uniknięcia - choć na chwilę - słońca.

W Poznaniu udało nam się spotkać całkiem sporo znajomych Eweliny, zarówno celowo, jak i natykając się na nich przez przypadek. Wydawali się dobrymi ludźmi.

Naszym ostatnim przystankiem w Poznaniu był przyjemny mały pub, gdzie znajomi Eweliny pokazywali zdjęcia ze swej półrocznej podróży po Ameryce Południowej! Zgrane w czasie z naszą podróżą, zdjęcia były niesamowite i sprawiły, że o wiele bardziej nie mogę się teraz doczekać naszych własnych przygód.

W czwartkowy ranek Ewelina i ja złapaliśmy pociąg do Wrocławia. Przybyliśmy tam koło południa, zostawiliśmy nasze torby w skrytce na dworcu kolejowym i skierowaliśmy się w stronę centrum. Odwiedziliśmy uroczy mały targ, gdzie Ewelina zapełniła parę torebek swymi ulubionymi polskimi słodyczami, i powędrowaliśmy szukać porządniejszego jedzenia.

Skończyło się na pójściu do "Misia", baru mlecznego, bardzo popularnego wśród miejscowych studentów. Bary mleczne to pozostałość po komunistycznych czasach, to nie przynoszące właściwie żadnego zysku, wspierane rządowymi dotacjami kawiarenki otwarte dla publiki. Jedzenie było bardzo tanie (nasze dwie coca-cole kosztowały więcej niż to, co zjedliśmy), proste i wciąż całkiem smaczne. Ciągły łańcuch wchodzących i wychodzących ludzi sprawił, że - oczywiście - musieliśmy dzielić stół z parą, której wcześniej nie znaliśmy - tak było pełno. Byłem już w barach mlecznych, i za każdym razem, kiedy odwiedzam Polskę, lubię jeść w jakimś: to dla mnie jedno z tych "autentycznych", polskich doświadczeń. :)

Po jedzeniu zobaczyliśmy Stary Rynek (piękny!) i wypiliśmy po kuflu bardzo smacznego miodowego piwa. W jego połowie zorientowaliśmy się, że było całkiem mocne: 12%, zgodnie z informacją! Jeden półlitrowy kufel wystarczył, by lekko zawirowało mi w głowie - na szczęście, nie piliśmy na pusty żołądek.


Po piwie powoli powędrowaliśmy z powrotem w stronę dworca, zatrzymując się w paru sklepach, na poczcie i w kolejnym barze, żeby sprawdzić, czy uda się nam znaleźć połączenie internetowe, byśmy mogli uaktualnić naszego bloga. Nie udało się, ale po przejażdżce autobusem na lotnisko znaleźliśmy tam darmowe bezprzewodowe połączenie, z którego skorzystaliśmy.

Wsiedliśmy następnie do samolotu lecącego do Alicante, w Hiszpanii. Na lotnisku zostaliśmy odebrani przez Joannę i Pedra, a w ostateczności zasnęliśmy w ich uroczym nowym domu w Murcii.

Kiedy to piszę, trwa właśnie popołudniowa siesta, jest okolo 35° w cieniu. Upalnie, upalnie, upalnie, ale przynajmniej jest to suchy upał. Za chwilę wyruszymy do miasta, zapisać się na lekcje hiszpańskiego i znaleźć kawiarenkę internetową. Jeśli nam się to uda, przeczytacie ten wpis!

2 komentarze:

  1. Oj widzę że szalejemy.Tańce na ulicy.Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Staramy się bawić najlepiej jak możemy :) W tym upale to nie jest najłatwiejsze :) Ściskamy :)

    OdpowiedzUsuń

The past!