piątek, 10 lipca 2009

Pulque, elektryczność i mezcal

Zeszłej nocy Ewelina i ja wyszliśmy na miasto z Unnur i Adrianem. Chcieliśmy spróbować pulque i odwiedzić parę wątpliwej jakości barów w centrum Meksyku. Uważam, że odnieśliśmy sukces.

Pulque to umiarkowanie alkoholowy napój powstały ze sfermentowanego maguey (duży, liściasty kaktus). Niczym nierozcieńczony, jest mlecznobiałym, śliskawym trunkiem, który przypomniał mi o paru paskudnych rzeczach, jakie Islandczycy robią mleku. Smaki są zawsze ciężkie do opisania, ale wydaje mi się, że jeśli wyobrazisz sobie rezultat zmieszania w mikserze łyżeczki ziemi, filiżanki alg porastających jezioro oraz odrobinę odtłuszczonego mleka, znajdziesz się blisko. Myślę, że bezpiecznie będzie powiedzieć, iż nie jestem fanem pulque, ale cieszę się, że spróbowałem, jak smakuje. To było niezłe doświadczenie.

Po wypiciu pulque odwiedziliśmy całkiem zatłoczony plac, pełen mariachi w swych regaliach. Kiedy się tam pojawiliśmy, większość z nich jednak nie grała - powodem był mecz piłki nożnej Meksyku z jakimś innym krajem latynoamerykańskim. Oglądanie meczu najwyraźniej miało pierwszeństwo. Adrian znalazł nam gigantyczne piwa, które Ewelina i ja ochoczo użyliśmy do spłukania smaku pulque, podczas gdy obserwowaliśmy ludzi.


Poza żebrakami nękającymi nas swoim "pieeniądze, prooszę", zbliżył się wkrótce do nas życzliwie nastawiony mężczyzna, który zaoferował nam parę łyków rumu ze swojej butelki, a także starszy pan, który zaoferował nam zakup cygar i porażenie prądem elektrycznym. Nie byliśmy zainteresowani paleniem, ale jak mogliśmy powiedzieć "nie" odrobinie przyjaznej elektryczności? Za 10 peso każdy, zmienialiśmy się kolejno przy trzymaniu za metalowe drążki, podłączone do grubych drutów prowadzących do małego pudełka z pokrętłem. Następnie starszy pan powoli zwiększał napięcie, radośnie informując nas, że właśnie cuarenta, cincuenta, sesenta! woltów przetacza się przez nasze torsy.


Koronowanym królem został Adrian, przy swoich 80 woltach, przynajmniej dopóki nie połączyliśmy sił: ja w jednej ręce trzymałem drążek, w drugiej - dłoń Unnur. Unnur trzymała dłoń Adriana, podczas gdy on łapał za drugi drążek i dłoń Eweliny. Razem wyśmialiśmy się do 90 woltów, a starszy pan nie zażądał od nas żadnej zapłaty. Ewelina próbowała robić zdjęcia, ale było ciemno, a my z jakiegoś powodu nie chcieliśmy siedzieć spokojnie.

Wkrótce po naszej zabawie z elektrycznością, wybuchła niewielka kłótnia między dobrze-ubranymi mariachi a przyjacielem naszego popijającego rum znajomego; przyjacielem, który wyglądał na marnie ubranego aspiranta do zostania mariachi. Najwyraźniej tamci nie chcieli mieć go na swym terenie, czy coś. Adrian uspokoił ludzi, ale potraktowaliśmy to jako znak, że powinniśmy odseparować się od naszych nietrzeźwych towarzyszy. Poszliśmy więc znaleźć bar, na ostatnie piwo.

Po dłuższym spacerze i paru zerknięciach na kilka bardzo podejrzanych miejsc, znaleźliśmy raczej czysto wyglądające lokum, które wciąż było otwarte. Jednak zamiast jednego piwa, zdecydowaliśmy, że najwyższy czas spróbować prawdziwie meksykańskiej tequili i prawdziwego mezcala. Najwyraźniej to zbyteczne, jako że tequila to odmiana mezcalu, ale co tam.

Właściciel baru był w środku i zdecydował, że nas lubi, więc sprzedał nam "dobre rzeczy" i trzymał miejsce otwarte tylko z naszego powodu. Wykazał raczej łatwe do przewidzenia zainteresowanie ślicznymi Europejkami, ale poza paroma śliskimi sygnałami, był doskonałym dżentelmenem. Odmówiliśmy jego ofercie odświeżenia się białym proszkiem, pozostając przy naszych drinkach.

Żeby skrócić długą historię, polubiliśmy zarówno tequilę, jak i mezcal! Doskonałe rzeczy! Polubiliśmy je na tyle, by wypić po trzy kieliszki każdy. A może cztery? I piwo! I taksówka i dotoczenie się do Unnur i Adriana, gdzie były materace i plecaki do podziału...

Dziś jest spokojny dzień.

1 komentarz:

The past!