piątek, 4 września 2009

Nienapisane notatki na blogu

Miałem napisać o samym Campeche, jeździe autobusem, opuszczonej plaży, upale nie do zniesienia, grze w bilarda przy śmierdzącej ubikacji, której drzwi nie chciały się zamknąć i brakowało światła. O hostelu Monkey, w którym spaliśmy, jak i o śmiesznym hostelu Pirate, w którym nie spaliśmy.

Polubiliśmy Meridę, powinienem był również napisać. Jak i o targu, kapeluszach, koszulach i uroczych kolonialnych budynkach. Jak Marida przypomniała nam o Hiszpanii, o Murcii. Szalony hotel wypełniony sztuką i basenami całkowicie zasługuje na wzmiankę w internecie.

Hej, Internecie, przekaż wędrowcom, że hotel Trinidad Galleria w Meridzie jest naprawdę całkiem przyjemny - jest tańszy niż Trynindad wspominany w Lonely Planet i ma obrazy, rzeźby, basen i miłą obsługę!

Powinienem był także napisać o jednodniowej wycieczce z Meridy do Comitan, by pojeździć na łódce, łódce!

Zamiast jednak dostać się na łódkę, zobaczyliśmy iguanę i deszcz tropikalny, przejechaliśmy się dwoma dziwacznymi taksówkami, a po południu zaskoczyliśmy się widokiem plaży, która - dla odmiany - nie była opustoszała...i następnie wytargowaliśmy jazdę na lepszej, tańszej łódce, by zobaczyć flamingi i pływać z krokodylami. Oblaliśmy oblanie naszej wycieczki i przez przypadek udało nam się mieć perfekcyjny dzień. To całkowicie warte opisania na blogu, czyż nie?

Oczywiste też, że powinienem był napisać o Chichen Itza, ruinach miasta Majów, które odwiedziliśmy tylko po to, by móc później opowiadać, że tam byliśmy, a które wbrew sobie pokochaliśmy. O tym, jak byliśmy zadowoleni stosując się do rady naszego przewodnika, by pokazać się tam bardzo późno i bardzo wcześnie następnego dnia, unikając tym samym tłumu urlopowiczów, wybierających się tam w ramach obowiązkowej jednodniowej kulturalnej wycieczki z Cancun. Powinienem był także dosmaczyć to, nieśmiało wyznając światu, jak to nasz hiszpański nie był wystarczająco dobry na to, by wyjaśnić taksówkarzowi, w dordze powrotnej z ruin, że już jedliśmy w tej restauracji, którą nam polecał.

Powinienem był w końcu opowiedzieć historię jak to wreszcie dotarliśmy na Islę Mujeres, zaplanowany przez nas cel luksowych wakacji od naszych wakacji, gdzie moje zwiadowcze talenty do poszukiwania hotelu całkowicie mnie zawiodły. Jak to, zmęczony i sfrustrowany, dla żartu zdecydowałem się zapytać o ceny pokoju w 'Nautibeach', miejscu o nazwie, która nie może być niczym innym jak tylko grą słów, i tak idyllicznym wyglądzie, że w żadnym razie nie mógłby wpasować się w nasz budżet. Ku naszemu zaskoczeniu, hotel znajdował się pośrodku - droższy niż miejsca, które się nam nie spodobały, ale o wiele tańszy od błyszczących, luksusowych hoteli, tak wyraźnie poza naszą ligą. Nie dostaliśmy pokoju - za 85 dolarów za noc, przez ostatnie 9 dni cieszyliśmy się całym apartamentem, klimatyzacją, śniadaniem, balkonem z rewelacyjnym widokiem i plażą, czyszczoną co noc do perfekcji przez ludzi, którzy prawie na pewno są niedostatecznie opłacani. Będzie trudno opuścić to miejsce.

Ale zgaduję, że byliśmy zbyt zajęci przeżywając naszą podróż, by opisać wszystkie te rzeczy. Zrobiliśmy jednak mnóstwo zdjęć, powinieneś je sprawdzić.

Jest już jednak bardzo późno. Po sporej ilości jedzenia i tequili, Ewelina drzemie na kanapie i powinienem jakoś nie za bardzo wahadłowo zaciągnąć ją do łóżka. Za kilka godzin opuszczamy Meksyk, zmierzając w stronę kontynentu, dla którego opuściliśmy Europę. Ewelina leci na Kubę, ja poczekam na nią w Kolumbii. Tak naprawdę nie wiemy za wiele o celach naszych podróży, z wyjątkiem paru lekcji historii i tego, co czytaliśmy w pożyczonych przewodnikach tu, na wyspie, w hostelu Poc-na. Ale jakoś się połapiemy.

Mam tylko nadzieję, że obudzimy się jutro na tyle wcześnie, by wynająć jeden z tych śmiesznych samochodów golfowych, którymi jeździ się na wyspie - szkoda byłoby tego nie spróbować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The past!