środa, 16 grudnia 2009

Cusco i Boże Narodzenie

Cusco jest naprawdę uroczym miejscem, kiedy wreszcie dotrze się do Starego Miasta. Położone na wzgórzach, składa się z wąskich brukowanych uliczek i kolonialnych budynków, otoczonych przez góry. Jest tu przyjemnie chłodno. Poza samą wysokością (3500 m n.p.m.), sprawiającą, że wzgórza stają się wyzwaniem, Cusco jest doskonałe dla pieszych spacerów, i to właśnie robiliśmy.

Historyczne centrum miasta jest zarazem najbardziej turystyczną jego częścią, pełną restauracji, sklepów, biur podróży, klubów i pubów - wliczając w to co najmniej dwa irlandzkie. Parę razy odwiedziliśmy Paddy's, przyciągnięci świąteczną atmosferą tego pubu i modelem pociągu, co kilka minut wykonującym kółka wokół lokalu; podobała nam się także przytulna kawirenka internetowa Ubuntu; zjedliśmy ponadto parę bardzo smacznych posiłków.

Tuziny, o ile nie setki, ludzi krążą po ulicach Cusco, próbując sprzedać wycieczki, masaże i błyskotki gringom takim jak my: ostatni raz byliśmy tak popularni w Meksyku.

Nawet to miało jednak swoje plusy: w ciągu dziesięciu minut od naszego przybycia na rynek zostaliśmy zagadani przez przyjacielską młodą kobietę; pytała, czy chcemy zarezerwować jakąś wycieczkę lub hotel. Wspomnieliśmy coś na temat szlaku Inków, a ona szybko przeistoczyła się w pracownika biura podróży, próbując sprzedać nam ofertę KB Adventures, jednej z tuzinów firm organizujących wędrówki tym szlakiem, a zarazem firmy należącej do jednego z przyjaciół owej kobiety.

Byliśmy sceptyczni, ale ostatecznie skorzystaliśmy z jej oferty, dostając nie tylko tą datę, jaką chcieliśmy, ale również i najlepszą cenę, o jakiej słyszeliśmy: 230 USD każde.

W ciągu trzech godzin od wydostania się z autobusu pozbywając się zatem problemu, kolejnych parę dni spędziliśmy na zwiedzaniu oraz polowaniu na odpowiednie do wspinaczki buty dla Eweliny. Nasza pierwszą próbą były super-tanie krótkie gumowce, ale Ewelina szybko odkryła, iż były one za upalne. W ostatnim momencie kupiliśmy jej przyzwoite, brązowe buty wspinaczkowe, które skończyły jako jej buty na szlaku.

...

22giego wróciliśmy ze szlaku Inków, zmęczeni, ale szczęśliwi, nie mogący się doczekać świąt Bożego Narodzenia w Cusco przed dalszą podróżą na południe. Tej nocy spaliśmy w Hostalu Rojas, gdzie przebywaliśmy też przed naszą wędrówką. Rojas był przyjemnym hotelem, ale mieliśmy bardziej wyrafinowane plany na Boże Narodzenie.

Zarezerwowaliśmy sobie otóż piękny, choć kosztowny, pokój w dziwacznie pustym Rupa Rumi, w czarującej dzielnicy San Blas. Mieliśmy tam wszystko, czego potrzebowaliśmy dla celebrowania świąt: gorący prysznic, bezprzewodowy internet, kuchnię. Manager był nieco niepewny, ale nie spodziewaliśmy się widzieć go za często.

Błąd! Gdy 23ciego dotarliśmy do hotelu, szybko odkryliśmy, iż internet nie działa. Zważając na cenę, jaką mieliśmy zapłacić za pobyt, oraz rolę, jaką Skype miał zagrać w naszych świątecznych planach, był to dla nas poważny problem. Poskarżyliśmy się, a po południu pojawił się sam manager, obwianiając za ten stan rzeczy "pracownika, który nie zapłacił rachunku za internet" oraz proponując nam rozwiązanie problemu przez użyczenie nam anteny, za pomocą której - jak miał nadzieję - uda się "pożyczyć" internet od jego sąsiadów. "Po co płacić, jak można ukraść?" - żartował.

Kiedy okazało się, że w zasięgu anteny nie było niczego, co dałoby się skraść, próbował dzwonić po swoich "znajomych" z pobliskich hoteli, prosząc o hasła do ich połączeń internetowych - mając na uwadze jego wcześniejszy żart, nie byłem zdziwiony, gdy wszyscy odmówili.

W tym momencie Ewelina straciła cierpliwość i po cichu zaczęła się pakować. Dołączyłem do niej. Mężczyzna nalegał, byśmy zostali na noc, twierdząc, iż podczas jednej z jego wielu rozmów telefonicznych manager Nextel-a z Cusco osobiście obiecał mu, iż będzie miał internet przed porankiem następnego dnia. Zabrzmiało to dla mnie raczej jak "darmowe Pisco Sour"; kontynuowaliśmy pakowanie.

Kiedy manager Rupa Rumi zorientował się, że nas stracił, pokazał nam swą prawdziwą twarz, najpierw domagając się, byśmy tak czy siak zapłacili za noc, a następnie wrzeszcząc na nas: "wypierdalać z mojego domu, natychmiast".

Do tego momentu współczułem nieco facetowi, wydawał się naprawdę próbować naprawić problem. To było jednak za dużo. W jednej chwili zrozumieliśmy, dlaczego to miejsce było takie puste i sami nie chcieliśmy niczego więcej niż to, czego on tak niegrzecznie zażądał.

...

Następną godzinę spędziłem na poszukiwaniu nowego miejsca, mając nadzieję znaleźć małżeńskie łoże, internet oraz kuchnię, w której moglibyśmy gotować. Porażka była całkowita. Kiedy zaraz przed zachodem słońca, z pustymi rękami, dołączyłem do Eweliny, miałem uczucie, że Boże Narodzenie jest zrujnowane. Zarzuciliśmy plecaki na ramiona i zniechęceni wyruszyliśmy w stronę centrum, robiąc nowe plany.

Nie byłoby jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło: nie pokonaliśmy nawet 100 metrów, gdy natknęliśmy się na hotel Koyllur - Ewelina zasugerowała, byśmy jeszcze raz spróbowali naszego szczęścia. Bingo! Przytulny pokój, gorące prysznice, szybki bezprzewodowy internet i najlepsze: przyjacielska załoga, która pozwoliła nam używać hotelowej kuchni o ile tylko posprzątamy za sobą. I to wszystko odrobinę taniej niż w Rupa Rumi.

Boże Narodzenie było uratowane!

Było super. Wymieniliśmy się prezentami z zadziwiającego bożonarodzeniowego targu, porozmawialiśmy z oddalonymi od nas rodzinami przez internet i przygotowaliśmy sobie fantastyczną kolację.

Dziękując za ich uprzejmość, podzieliliśmy się naszym deserem z recepcjonistkami - następnego dnia dały nam do spróbowania po kawałku typowego peruwiańskiego ciasta.

Zatem, pomimo wszystko, nasze Boże Narodzenie w cichym hotelu okazało się doskonałym zakończeniem naszego pobytu w Cusco. Dziękujemy, Koyllur!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The past!