czwartek, 10 grudnia 2009

Huacachina

Piaskowe wydmy Huacachiny są uderzająco piękne; ich gładkie, żółte kształty tak mocno wyróżniają się na tle niebieskiego nieba, iż można pomyśleć, że zostały poddane obróbce w photoshopie. Oaza, mimo tandetnej południowoamerykańskiej architektury, jest cudowną przystanią życia: rośliny, drzewa i turyści gromadzą się wokół nie najlepiej pachnącego stawu.

Oaza ma najwyraźniej jakichś 200 mieszkańców, nie licząc turystów, ale wydaje się, że każdy budynek tutaj to hotel. Jesteśmy szczęśliwi, że odwiedzamy to miejsce w ciągu tygodnia, poza sezonem; jest przez to ciche i relaksujące, a my mamy je prawie wyłącznie dla siebie.

Meldujemy się w małym hotelu z parkingiem pełnym buggies, pojazdów o ogromych kołach z grubymi oponami, przeznaczonych do jazdy po piasku. W hotelu znajduje się również ładny ogród z krystalicznie czystym basenem, a w zasięgu wzroku mamy wodę samej oazy. 60 soli za nocleg i śniadanie, około 15 euro. Bez problemu mieścimy się w naszym budżecie.

W trakcie meldowania pytamy się o sandboarding i owe pojazdy: mamy szczęście, niewielka grupa za parę godzin ma opuścić nasz hotel. 40 soli za każdego pasażera. Spoglądamy na siebie... czemu nie? Może udałoby się nam znaleźć coś odrobinę tańszego, gdybyśmy pospacerowali po ulicy, ale z drugiej strony: hotele prawdopodobnie nie lubią zabijać swoich gości, a nasz przewodnik ostrzegał nas przed niedoświadczonymi kierowcami. Zapisujemy się na przejażdżkę i zabieramy rzeczy do pokoju.

Później, gdy coraz lepiej zaznajamiamy się z Huacachiną, jedną z rzeczy, do której się przyzwyczajamy i którą uczymy się rozpoznawać, jest huk maszyn piaskowych buggies, dobiegający z oddali. Zawsze uważałem, że zwrot "piaskowy buggy" brzmi uroczo, niewinnie. Myliłem się bardzo. Te pojazdy to potwory, ryczące i potężne, to coś więcej niż za duże silniki przynitowane do mocnej metalowej klatki na kołach; buggies są zaprojektowane po to, by mknąć w górę po stromych wydmach, a gdy kierowca popełni błąd w obliczeniach, mają uchronić swój ludzki ładunek przed zmiażdżeniem w trakcie zjazdu w dół.

Kiedy po południu wspinamy się do środka naszego jasnoczerwonego pojazdu, nie mamy pojęcia, czego oczekiwać. Ale gdy nasz kierowca robi kółka, zacieśniając nasze pasy tak, że prawie się dusimy, dociera do nas, iż właśnie zapisaliśmy się na piekielną przejażdżkę.

I faktycznie, w przeciągu sekund od odpalenia huczącej maszyny naszego buggy, nasze twarze przekształcają się w napędzane adrenaliną uśmiechy zadowolenia... i strachu. Taka kolejka górska bez szyn, tyle że bardziej niebezpieczna i trwająca dwie godziny zamiast dwóch minut.

Od czasu do czasu kierowca, okrągły, łysiejący mężczyzna o ciemnej karnacji skóry i z ogromnym uśmiechem, spogląda do tyłu, sprawdzając, czy jego pasażerowie są zadowoleni, czy nie panikują, wymiotują, czy wciąż są żywi. Wszyscy mają się dobrze, chociaż dziewczęta wrzeszczą niesamowicie podczas bardziej stromych zjazdów i twardszych lądowań. Za każdym razem, gdy krzyczą, nasz kierowca śmieje się maniakalnie. Odnoszę wrażenie, że lubi swoją pracę.

Inną rzeczą, która wzbudza jego wesołość, jest sandboarding. A raczej, pomaganie nam w tym zajęciu. Pokazuje nam, jak nawoskować podniszczone deski połamaną świeczką, jak położyć się na desce, trzymać się jej, z łokciami do środka, jak rozszerzyć nogi dla równowagi. Popycha następnie jedną z dziewczyn z krawędzi wydmy i śmieje się, gdy ona krzyczy przez całą drogę w dół. Oczywiście, wszyscy bez problemu zjeżdżają na dół; cała grupa nieźle się bawi, gdy przemieszczamy się od mniejszych do coraz to większych wydm, a nasz kierowca demonstruje nam parkowanie pod kątem 40 stopni.

Szalona jazda przez wydmy zatrzymuje się na chwilę nad niezamieszkaną oazą, gdzie magnes pokazuje, jak wiele żelaznych fragmentów wymieszanych jest tu z piaskiem (mnóstwo). Ostatnim celem dzikiej przejażdżki, przed zjazdem z powrotem do Huacachiny, jest szczyt jednej z wydm, z fantastycznym widokiem na pustynię i zachodem słońca pomiędzy wydmami na horyzoncie. Pięknie!

Reszta naszego pobytu w Huacachinie jest spokojna. Spacery wokół miasteczka i wokół stawu, ceviche i pisco sour, hamburger i piwa w kawiarence z metalowym/gotyckim tematem przewodnim... Lubimy Huacachinę. Lecz, wciąż odczuwając potrzebę przyśpieszenia naszej podróży po długim opóźnieniu w Dolinie Amazonki, zostajemy tylko na jedną noc.

Kolejnego dnia jemy śniadanie w naszym hotelu, wskakujemy do taksówki do Ica i łapiemy autobus do Nasca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The past!