poniedziałek, 28 grudnia 2009

Sillustani

Sillustani było moim ulubionym miejscem z tych wszystkich wokół Puno, które odwiedziliśmy.

Zapisaliśmy się na tanią wycieczkę w naszym hotelu. Sillustani znajdowało się niedaleko Puno, jakąś godzinę jazdy autobusem: zajęliśmy miejsca na samym przodzie, mogąc podziwiać niezwykłe widoki.

Sillustani jest starym cmentarzyskiem, liczącym tysiące lat: najstarsze struktury pochodzą z preinkaskich czasów (2000 lat przed Chrystusem), najnowsze zostały zbudowane przez samych Inków.

Nasz przewodnik wyjaśnił nam sposób, w jaki techniki pochówku ewoluowały przez wieki, od podziemnych grobów do wysokich wież, które czynią to miejsce tak niezwykłym po dziś dzień. Według niego, u źródeł owych zmian leżała potrzeba zachowania mumii w lepszym stanie, oraz lepszej ich ochrony.

Gdy zwiedzaliśmy okolicę, podziwiając starodawne wieże, pogoda zmieniła się dramatycznie, przechodząc od palącego upału do silnie dmuchającego wiatru, przy ciemnych, wypełnionych deszczem chmurach wiszących nad naszymi głowami. Jeszcze zanim pojawiły się chmury, gromkie grzmoty rozbrzmiewały w oddali, dostarczac naszemu zwiedzaniu tego szczególnego cmentarza odpowiednio pasujących dźwięków.

Przewodnik wskazał nam różnice pomiędzy inkaskimi a preinkaskimi strukturami: techniki cięcia kamieni, opracowane przez Inków, były o wiele bardziej zaawansowane, same kamienie były przy tym o wiele mniej regularne. Wciąż mając w pamięci naszą wizytę w Machu Picchu, Ewelina zauważyła inne różnice: inkaskie budowle miały małe ręczne wsporniki, wciąż wystające z olbrzymich bloków; wejście zaś do środka samych wież wykute było z pojedynczego głazu. Nie będąc w niczym gorszy od Eweliny, wskazałem, że wejścia wież, czy to inkaskich, czy też tych starszych, zwrócone były w kierunku Wschodu, w stronę wschodzącego słońca. Poczuliśmy się bardzo mądrzy.

W drodze powrotnej do Puno nasza grupa odwiedziła farmę sprzedającą miejscowe tkaniny i inne rzemieślnicze wyroby. Byliśmy jednak o wiele bardziej zainteresowani lamami i szczeniątami, oraz robieniem zdjęć przy coraz silniejszym wietrze. Gdy opuściliśmy farmę i znaleźliśmy się w środku autobusu, chmury wreszcie, gwałtownie, wypuściły z siebie ciężar deszczu.

Doskonałe wyczucie czasu, jak zwykle: mogliśmy cieszyć się powrotną jazdą przez strumienie lejące się z nieba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The past!