niedziela, 10 stycznia 2010

Przedłużacz

Dzisiaj, siedząc na ławce w parku w Sucre, zdałem sobie sprawę, że nasza, kiedyś tak nowa, metoda nieplanowanej podróży, ma już kilka miesięcy. Od sierpnia, jeden, dwa czy trzy razy w tygodniu, przybywamy do nowego miasta i znajdujemy sobie nowy dom, choćby tylko na jedna noc. Kiedyś było to nieco przerażające, dziś stało się rutyną. Zazwyczaj poszukiwania zabierają nam jakieś pół godziny, czasem nawet mniej.

Rutyna trwa również po tym, jak znalezione zostaje miejsce. Pakujemy na ramiona plecaki i spacerujemy do hostelu czy pensjonatu. Wręczamy kopie naszych paszportów i pytamy, o której serwowane jest śniadanie, upewniamy się także, czy obiecana wcześniej cena wciąż pozostaje taka sama. Wkraczamy do pokoju i każde z nas, bez zbędnej dyskusji, zabiera się za swoje obowiązki: Ewelina wypakowuje mydło, szampon, pastę do zębów i papier toaletowy (o ile hotel nie zaoptrzył nas w żaden). Ja zabieram się za poszukiwanie gniazdka elektrycznego i podłączam nasze laptopy, ładuję baterie do naszego aparatu i znajduję w pokoju najlepsze miejsce do ukrycia naszych paszportów. Sprawdzamy następnie, jak wygodne jest łóżko i, objęci, świętujemy dotarcie do nowego miejsca.

Zauważyłem jednak jedną ciekawą rzecz w tej części rutyny, która należy do mnie: nie byłbym w stanie jej kontynuować, gdyby nie trzygniazdkowy przedłużacz, kupiony w Meksyku. Jest biały, brzydki, długi na dwa metry. Gniazdka i wtyczka są amerykańskie; czasem muszę użyć rozgałęziacza, by podłączyć sam przedłużacz. Ten zaś zawsze parska brzydkimi iskrami, kiedy podłączam doń swojego laptopa.

Pamiętam, że czułem się nieco śmieszny, kiedy kupowałem ten przedłużacz; Ewelina zaakceptowała zakup tylko dlatego, że był na tyle tani, iż nie czulibyśmy się źle, pozbywając się go po drodze. Tyle że nigdy do tego nie doszło. Co za podróżnicy przewożą dziś ze sobą przedłużacz, z jednej hemisfery do drugiej, po całym kontynencie?

Najwyraźniej ci pokroju Eweliny i Bjarniego. I jest to ponadto jedna z niewielu rzeczy, jakich używamy właściwie wszędzie, każdego dnia! Dla nas to rzecz tak użyteczna jak papier toaletowy!

A mimo to, jestem pewien, przedłużacze nie są na żadnej z list rzeczy do spakowania Lonely Planet. Nigdy nie słyszałem o doświadczonych wędrowcach ostrzegających tych nieopierzonych, by nigdy nie opuszczać domu bez zaufanego przedłużacza. Mam ze sobą prawie nieużywaną nić dentystyczną, idąc za radami przewodnika, ale ten biały kabel, którego używam tu codziennie, wciąż wydaje się być pasażerem na gapę.

Ale oto jest tu ze mną, rozciągnięty na podłodze, umożliwiając ten wpis na blogu, dźwięki Youtube i ładowanie baterii potrzebnych do jutrzejszej amatorskiej fotografii. Jest z nami od czasów Meksyku i oczekuję, że nie pożegnamy się z nim przed lotniskiem w Rio.

1 komentarz:

The past!