niedziela, 28 lutego 2010

Puerto Eden

Puerto Eden było pierwszym z dwóch turystycznych przystanków trzeciego dnia na promie Navimag.

Obudziliśmy się tego poranka na tyle wcześnie, by zjeść śniadanie i cieszyć się otaczającym krajobrazem. Ponownie płynęliśmy przez kanały, po nocy spędzonej na otwartych wodach oceanu; jako że nie mieliśmy wzburzonych fal, spaliśmy spokojnie.

Obiad był serwowany wcześnie, razem z ogłoszeniem, że jego podawanie również zakończy się wcześnie i prośbą, by pamiętać o odniesieniu talerzy i tac z powrotem do kuchni... Wkrótce potem dotarliśmy do Puerto Eden.

W maluteńkim Puerto Eden nie ma miejsca, by zacumował statek rozmiarów takich jak nasz, Evangelistas. Ale jak tylko znaleźliśmy się blisko, jakieś sześć małych żółtych łódek i czerwonych drewnianych motorówek zbliżyło się do nas, gromadząc wokół rufy. Weszliśmy na nie po chwili, jedna za drugą, i poniesiono nas na ląd.

Upomniano nas, że mamy "jedną godzinę, lub cały tydzień" na zwiedzanie tego miejsca, i puszczono wolno. Wątpię, że naprawdę odjechaliby bez nas, ale mimo wszystko nie chcieliśmy tego sprawdzać, więc szybkim tempem wędrowaliśmy wokoło, czasem nawet biegnąc wzdłuż drewnianych podestów, które krzyżowały się przez rezerwat za wioską, i zatrzymując się tylko po to, by wycelować nasz aparat na co ciekawsze rzeczy czy podziwiać trzmiele. Niezła zabawa!

Wioska była znacznie ciekawsza od rezerwatu, więc zwolniliśmy jak tylko z powrotem wkroczyliśmy do cywilizacji, takiej jaką tam znaleźliśmy. Nie chcieliśmy poza tym wpaść na naszych pozostałych towarzyszy. Wydawało się, że jest nas o wiele za dużo w tym niewielkim miejscu.

Plaże wokół miasteczka zaśmiecone były odpoczywającymi czy emerytowanymi kutrami o całkiem sprytnych nazwach. Zobaczyliśmy plażującego Titanica i zniedołężniałego Rambo, ale Kapitan Chrystus wydawał się być w dobrym stanie. Zobaczyliśmy sieci rybackie i warsztaty, kościół, stare i nowe domy... było to śliczne, małe miejsce.

Widzieliśmy, że miejscowa biblioteka miała dostęp do internetu, znajdował się tu również punkt z budkami telefonicznymi - ale wszystko było zamknięte. Myślę, że dotarliśmy tu w porze sjesty.

Kilku pasażerów spędziło swój czas na wyspie w biurze miejscowej policji, przypuszczalnie szukając informacji na temat trzęsienia. My zdecydowaliśmy się nie martwić wysyłaniem wieści do domu, zakładając, że nasze rodziny - znające program naszej trasy - nie będą się zbytnio martwić i mogą poczekać do następnego dnia, zanim od nas usłyszą...

Po fakcie uzmysłowiliśmy sobie, że mogliśmy się mylić, ale trzęsienie ziemi nie wydawało się nam wówczas czymś realnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The past!