środa, 16 września 2009

Reklamówki w Kolumbii

Dziwnie było przybyć do Kolumbii tego samego dnia, kiedy Ewelina leciała na Kubę. Rozstaliśmy się po raz pierwszy od dosłownie paru miesięcy. Nie dość, że byłem bez mojej Eweliny, to jeszcze byłem bez aparatu i laptopa - jedynymi gadżetami, jakie miałem, była stara Nokia Eweliny i jej odtwarzacz mp3.

Co ja sobie myślałem?

Cóż, planowałem się nieco wyluzować, żyć tanio i podszkolić mój hiszpański, może trochę pozwiedzać Bogotę, ale zostawić te wszystkie ciekawsze rzeczy do momentu, kiedy Ewelina dołączy do mnie po dwóch tygodniach. Ewelina zabrała na Kubę wszystkie gadżety, jest tam bezpieczniej, no i chciałem zobaczyć przynajmniej zdjęcia stamtąd.

Poza tym, oznaczało to, że nie miałem ze sobą zbyt wielu wartościowych rzeczy, które można byłoby mi ukraść - reputacja Kolumbii jako niebezpiecznego miejsca uczyniła z tego faktu dziwacznie zachęcający sposób podróżowania.

Nie to, że miałem wiele problemów: najgorsze, co mnie spotkało, to utrata mojej reklamówki, w której trzymałem swoje leki przeciwalergiczne, parę przekąsek i, co najważniejsze, mój zeszyt z hiszpańskimi bazgrołami i potencjalnymi wpisami na blogu. Być może ukradziono ją spod mojego fotela w kawiarni, ale - szczerze mówiąc - prawdopodobnie sam o niej zapomniałem.

Ludzie z mojego hostelu opowiadali gorsze historie, wydawało się, że każdy zna kogoś, kto został obrabowany. Lub może znali kogoś, kto znał kogoś, kto został obrabowany...albo gdzieś o czymś takim czytali.

Ale to właśnie dlatego spędziłem dwa tygodnie, nosząc swoje rzeczy w reklamówce. Ludzie noszący swoje rzeczy w reklamówkach prawdobodobnie nie są celem rabunków, co nie?

Chciałbym jednak nie stracić swojego notatnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The past!