wtorek, 24 listopada 2009

Na łodzi!

A więc udało się nam, opuściliśmy Yurimaguas. Wstaliśmy około siódmej, zjedliśmy śniadanie i złapaliśmy mototaksówkę do portu, by potwierdzić, że łódź odpływa za kilka godzin.

Kilka godzin minęło i teraz siedzimy w naszych hamakach na Eduardo VII, a mój GPS stwierdza, że to, co miało być 10-cio godzinną przeprawą, dotarciem do Lagunas koło północy, zajmie nam prawie na pewno 14 godzin, lub więcej. Jest 21.30, a my nie jesteśmy nawet w połowie drogi.

Wolna, wolna łódź.

Przygoda jak dotąd jest jednak ciekawa. Po raz pierwszy rozwiesiliśmy nasze hamaki właśnie tutaj, na pomalowanym na niebiesko, górnym pokładzie. Na górze ludzie, na dole zwierzęta, silniki i pozostałe pakunki. Gdy rozglądaliśmy się tu tego ranka, cała ta spora przestrzeń była pusta. Teraz pełna jest jednak hamaków, przeplatających się w dwóch rzędach kolorów targu. Tuziny ludzi zawieszonych pod sufitem, ich bagaż i buty na podłodze, niewiele miejsca na spacery. Gdy połykam swój Ciproflax, zabijając mój dur brzuszny jedną tabletką raz po razie, nasłuchuję kaszlu mężczyzny cztery hamaki obok i dociera do mnie, że jestem w odpowiednim miejscu, by załapać tą sławną grypę, która teraz grasuje po okolicy...

Przybyliśmy na łódź na tyle późno, by zająć miejsce na jej tyłach, obok stołu, przy toaletach, z silnikiem dudniącym na dole i przy trwającej właśnie grze w pokera, rozpoczętej po zapadnięciu mroku. Nie najlepsze miejsce do snu, ale nie planowaliśmy spać. No cóż.

Przetrwaliśmy zaciekawienie i wygłupy dzieciaków z pokładu. Zrobiliśmy parę zdjęć, dzieciaków i naszego otoczenia. Dotarło do nas dlaczego, zanim opuściliśmy brzeg, na łodzi pojawiły się panie sprzedające plastikowe pojemniki: potrzebujesz jednego na jedzenie serwowane na pokładzie. Panie sprzedawały również łyżki.

Samo jedzenie było proste i smaczne: ryż, plasterek olbrzymiego ugotowanego ziemniaka, kawałeczek kurczaka.

Nauczyłem się sporo o radzieckich szpiegach, właśnie skończyłem czytać poświęconą im książkę, którą Ewelina przechwyciła w hostalu w Baños. Ewelina w międzyczasie rozszerzyła swoje słownictwo i umysł, czytając kopię "Fahrenheit 451", którą znalazłem w Cuence.

Ale teraz zdaje się być właściwa pora na sen, na moją pierwszą drzemkę na hamaku na łodzi w Dolinie Amazonki. Jak dziwnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The past!