W Santiago zatrzymaliśmy się na trzy noce, czwartej pakując się do autobusu w stronę Pucon.
Niewiele ciekawego wydarzyło się w Santiago, głównie wędrowaliśmy po mieście. Po Valparaiso, Santiago nieco nas zawiodło: za duże, za drogie, zbyt tłumne, i nie tak urocze jak jego poprzednik. Podejrzewam, że pewnie znacznie bardziej docenilibyśmy Santiago, gdybyśmy dotarli tam przed Valparaiso. Zwłaszcza artystyczna dzielnica Bellavista miała w sobie spory potencjał: drzewa ustawione w liniach wzdłuż ulic, liczne bary i kawiarnie, sporo skomplikowanych, ślicznych graffiti. Nie byliśmy po prostu w odpowiednim nastroju.
Któregoś dnia najprawdopodobniej widzieliśmy prezydenta, sądząc po barierkach, mediach i radosnym tłumie - nie rozpoznaliśmy go jednak.
Najbardziej dramatyczne momenty nie były w ogóle powiązane z miastem, i wydarzyły się ostatniego dnia: mój laptop zaczął się źle zachowywać, moje lokatorki ogłosiły, że chciałyby się wyprowadzić tak szybko, jak to tylko możliwe, a ja cierpiałem z powodu bólu głowy.
No cóż.
wtorek, 9 lutego 2010
Santiago
Posted by
Bjarni Rúnar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bjarni, to już tęsknota za domem chyba....
OdpowiedzUsuń